wtorek, 16 lipca 2013

7. Winna

  1.  
    Dwie osoby w czarnych płaszczach przedzierały się przez tłum panujący dzisiejszego dnia w wiosce Hogsmeade. Po budowie ciał, można było stwierdzić, że jedno z nich to chłopak, ponieważ był wyższy i szerszy na wysokości klatki piersiowej, a drugie to dziewczyna, bo była niższa i o wiele szczuplejsza. Te dwie postaci weszły do kantyny "Czerwony karzeł", chłopak przepuścił dziewczynę w drzwiach, która w środku zdjęła kaptur ujawniając białe i połyskujące włosy, spięte w wysokiego koka. Chłopak poszedł jej śladem i ujawnił kasztanową czuprynę. Obydwoje szukali wzrokiem mężczyzny, dla którego tutaj przybyli.
    I był tu.
    Siedział sam, przy wolnym stoliku na odludziu. Więc mieli prywatność, zwłaszcza że w kantynie nie panował tłok. Jasper i Violet podeszli do mężczyzny i przysiedli się do niego. Jazz, zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen i odsunął Violi krzesło, po czym zajął swoje miejsce obok niej.
    Violet przyjrzała się facetowi. Był o wiele starszy, miał brązowe, rozczochrane włosy i lekki zarost na twarzy, który najzwyczajniej w świecie dodawał mu tylko urody. Był przystojny, to było pewne. Miał też ładne zielone oczy. Był bardzo podobny do Jaspera, było widać, że to jego ojciec.
    Violet była zdziwiona, kiedy Jasper powiedział jej, czym zajmuje się jego tato. Wszystko jednak szło po jej myśli i miała nadzieję, że upora się z wielkim ciężarem, który obciąża jej barki. Musi wyjaśnić mu sytuację, a przede wszystkim zaufać.
    -Hej tato- powiedział Jasper.
    -Witaj synu- odparł zapalając papierosa (?), zaciągnął się i spojrzał na dziewczynę, siedzącą obok chłopaka.
    Jasper zauważając, że ojciec jej nie zna, postanowił ja przedstawić, bo Violet raczej nie zamierzała tego sama zrobić. Z uniesioną brodą i pewnym spojrzeniem nawiązała kontakt wzrokowy z ojcem jej prawie chłopaka.
    -Ojcze, to Violeta Malfoy, moja...
    -Dziewczyna?- przerwał mężczyzna zaciągając się i unosząc pytająco brew.
    -Nnie...
    -Tak- wtrąciła się Violet, jednocześnie kątem oka obserwując reakcję Jaspera.
    Nie chciała tego powiedzieć, jednak wiedziała, jak chłopak na nią patrzy. Wiedziała, że odwzajemnia jej uczucie bez względu na to, że była podła. Jazz jednak tylko się uśmiechnął i ujął jej dłoń, która leżała zaciśnięta w pięść na stoliku.
    -Dziewczyna- przytknął.
    -Dlaczego potrzebujecie mojej pomocy? Nie mogłem zrozumieć waszej wiadomości...- Mężczyzna poprawił się na krześle, nie wiedząc na kogo patrzeć, czy na Violet czy syna.
    Para wymieniła spojrzenia, po czym Violet kiwnęła głową. Blondynka spojrzała w oczy ojca swojego chłopaka i powoli, nie pomijając żadnego szczegółu wyjaśniła mu całą sytuację. Mężczyzna słuchał uważnie i gdy dziewczyna ucichła wcale jej nie groził, że Harry Potter się o tym dowie. Darzył szacunkiem rodzinę Malfoy'ów i był niezwykle dumny, że jego syn związał się z córką Draco. Nie myślał, nawet o tym, żeby na nią donieść! Wiedział, że musi jej pomóc. Jej i swojemu synowi.
    -Dobrze, pozwól że opowiem ci o sobie od samego początku oraz wyjaśnię czym się zajmuję oraz na czym będzie polegała moja pomoc.
    Violet uniosła pytająco jedną brew.
    -No dobrze- powiedziała.
    Mężczyzna zamówił po piciu dla siebie i dwójki uczniów z Hogwartu, po czym ponownie poprawił się na krześle i zaczął opowiadać.
    -Nazywam się Sanderus Hale i jestem ojcem twojego chłopaka. Gdy byłem w waszym wieku, również uczyłem się w Hogwarcie. Od samego początku miałem wielkie zamiłowanie do eliksirów. Czułem, że to moja pasja i chciałem poznać więcej sekretów tajemniczych mieszanin. Skończyłem Hogwart z najwyższą oceną z eliksirów i prywatnie, w swoim własnym domu, kombinowałem nad truciznami, odtrutkami, wywarami, napojami i tak dalej. Potem spotkałem Janet Sloow, matkę Jaspera. Zakochaliśmy się, pobraliśmy i dwa lata później urodził się Jasper. Jego matka była słabą kobietą i zmarła tuż po porodzie, a ja sumiennie zajmowałem się swoim synem. Nigdy nie przestawałem pracować nad eliksirami. Skończyło się na tym, że inni czarodzieje dowiedzieli się o moich zdolnościach. Zaczęli zamawiać u mnie różnego rodzaju odtrutki jak i leki, a ja za pieniądze z wielką chęcią im je przygotowywałem. Tak jest do dzisiaj. Zapewniam, że w eliksirach nie mam sobie równych.
    Historia była krótka, lecz logiczna. W takiej wypowiedzi streścił całe swoje życie, nie potrzebowała szczegółów. Nie pojmowała, jak można lubić eliksiry, ale Bogu dzięki, że tacy ludzie istnieją.
    -Albus otruł się żabim jadem?- zapytał dla upewnienia.
    -Tak- odparli jednocześnie Violet i Jazz, Viola ścisnęła dłoń chłopaka, jakby przy tym czuła się pewniej.
    -Hmm...- Sanderus się zamyślił.- Żółć pancernika, mięta, śledziona szczura, pijawki, korzeń waleriny i rogate ślimaki...- mruczał pod nosem, a po chwili zrezygnowany pokręcił przecząco głową.
    -Co jest?- spytał zaniepokojony Jasper.
    -Wywar niezwykle skomplikowany, tworzenie go zajmie mi co najmniej cztery tygodnie- powiedział.
    -Poczekamy- powiedziała Violet, jednak wiedziała, że to co właśnie wypaliło z jej ust, jest...żałosne.
    -Nic nie rozumiesz Violet- odparł Sanderus.- Żabi jad jest niezwykle niebezpieczny dla ludzkiego organizmu. Rozprzestrzenia się szybko, niszcząc narządy wewnętrzne. Działa niemal błyskawicznie, od razu widać osłaniebie u ofiary. Nie można tego zatrzymać, ani spowolnić. Jeśli chłopak nie dostanie odtrutki w ciągu dwóch tygodni- umrze.
    Ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem.
    Violet spuściła głowę i zamknęła oczy. Nie płakała, jednak myślała nad tym, jaka jest głupia. Nigdy specjalnie nie użalała się nad sobą, ale to poważna sprawa. Sama, nigdy nie zachowywała się dojrzalej. Prawda jest taka, że z odtrutką nie zdąrzą i Violet przyczyniła się do śmierci Albusa. Nikt jej nie udowodni winy, ale sumienie łatwo jej nie odpuści.
    Pokiwała nieprzytomnie głową i wyszła. Jasper powiedział coś ojcu i wyszedł za nią. Złapał ją i objął jej dłonie.
    -Ej, wymyślimy coś- powiedział przybliżając się do niej.
    -Niby co?- głos dziewczyny był szorstki i każdy by wyczuł nutkę wściekłości.
    -Zobaczysz, nie opuszczę cię- odparł patrząc jej w oczy.
    Violet nie przyjęłaby niczyjej pomocy. Nigdy. Nie okazałaby tej słabości. Odwzajemniła spojrzenie chłopaka, nawet nie zauważyła, że ich twarze zbliżały się do siebie, aby zakończyć to namiętnym pocałunkiem. W każdym razie, na pewno szczerym.

    Pani Pomfrey siedziała w swoim gabinecie i z wielkim zaangażowaniem pisała coś na pergaminie. Sowa, która znajdowała się w klatce pohukiwała sobie od czasu do czasu, czekając aż będzie mogła rozprostować swoje śnieżnobiałe skrzydła. Pielęgniarka zwinęła to, co napisała w ciasny rulon i przywołała gestem ręki ptaka. Wyleciał bez problemu, ponieważ klatka nie była zamknięta. Pani Pomfrey przywiązała sowie pergamin i otworzyła okno, żeby mogła wylecieć. Po chwili śnieżnobiały ptak szybował prosto do Londynu.
    Kobieta jeszcze przez chwilę spoglądała na Larę, bowiem tak nazywała się owa sowa, która przed momentem wyleciała z jej gabinetu, dopóki ta nie znikła za warstwą chmur. Zanosiło się na deszcz. Westchnęła i opuściła pomieszczenie wchodząc do sali szpitalnej. Panowała tam pustka i wszystkie łóżka były puste, jeżeli nie liczyć tego, na którym leżał Albus Potter. Ten chłopak miał niezwykłego pecha. W zeszłym roku przyszedł do niej ze złamaną ręką, a kilka dni później musiała mu podawać leki, aby przestał być fioletowy na całym ciele. Natomiast tydzień temu różdżka utknęła w jego nosie i trzeba było mu pomóc, choć nie mogła zaprzeczyć, że był to dość zabawny widok. Zdecydowanie odziedziczył wpadanie w kłopoty po dziadku i ojcu. Pani Pomfrey mimowolnie się uśmiechnęła, ale po chwili spoważniała, bo do sali wszedł dyrektor. Harry miał smutną minę i widać było, że płakał. Pielęgniarka wiedziała, że zaraz zapyta, a ona będzie musiała odpowiedzieć. Nie miała pojęcia jak.
    -Co z nim? -zapytał ochrypłym głosem Potter. Spojrzał na swojego syna, który spokojnie leżał w łóżku i serce mu się ścisnęło.
    -Jest źle -odpowiedziała pielęgniarka. -Medycy ze Szpitala św. Munga potwierdzili, że jest to trucizna, która powoli niszczy organy wewnętrzne, ale nawet oni nie potrafią przyrządzić odtrutki. Do tego jest potrzebna znajomość składników trucizny. Albusowi zostało kilka dni życia -ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem. Jeszcze nigdy, odkąd pracuje w tej szkole nie była tak bezsilna jak teraz. Do Harry'ego początkowo nie docierało to, co mówiła kobieta. Nie chciał tego słyszeć.
    -Niemożliwe... Przecież musi być jakaś szansa? -zadał pytanie, a w jego głosie wyczuwalna była błagalna nuta. Pani Pomfrey milczała, a to wystarczało jako negatywna odpowiedź. Dyrektor wyszedł z sali bez słowa. Musiał teraz wszystko wyjaśnić Ginny, która pewnie zareaguje bardziej gwałtownie od niego. Jednak ona też powinna to wiedzieć.

    ~trzy dni później~

    -Mam tego dość! -krzyknął James, który siedział przy kominku w pokoju wspólnym. Inni Gryfoni spojrzeli na niego zdziwionymi oczami, a on sam zdał sobie sprawę, że krzyknął trochę za głośno. Po chwili zamieszanie ucichło, a chłopak spuścił wzrok na podłogę i siedział z naburmuszoną miną. Nikt nie miał odwagi do niego podejść, bo wiedzieli, że teraz lepiej go nie denerwować. Wieści w Hogwracie szybko się roznoszą, więc nikogo nie zastanawiało to, że ten wiecznie uśmiechnięty chłopak jest teraz ciągle przybity. Od trzech dni była mowa, że dla Albusa nie ma już ratunku i niedługo umrze.
    -Nie wrzeszcz tak, bo ludzie będą myśleli, że ci do końca odwala -powiedział Teddy Lupin siadając obok swojego kumpla.
    -Za późno -dodała Elena wyłaniając się z tłumu uczniów.
    -Muszę się z wami zgodzić -Lily również dołączyła do rodziny. James spojrzał na nich spode łba, a wokół niego wyczuwalna była żądza mordu. Zapewne w innych okolicznościach by się odciął lub śmiał razem z nimi, ale obecna sytuacja nie pozwalała mu na to. Tamci chyba to załapali, ponieważ nie próbowali już go rozweselić. Wszystkim brakowało Albusa, musieli to w końcu przyznać.
    -Do bani to wszystko -powiedziała Lily, a wszyscy na nią spojrzeli. Nawet ona nie potrafiła się cieszyć, chociaż miała ku temu powody. Za godzinę ma się odbyć trening quidditcha. Rudowłosa dostała się do drużyny swojego domu i miała podszkolić umiejętności, ale straciła cały zapał. Dołowało ją to, że jej brat leżał w szpitalu.
    -Nie mów tak, Albus pewnie nie chciałby, żebyś się martwiła -powiedziała Rose, która jakby znikąd pojawiła się za przyjaciółką i próbowała ją pocieszyć. Lily podniosła na nią swoje smutne oczy i delikatnie się uśmiechnęła.
    -Elena, wiesz coś o tym wypadku? -zapytał dotąd milczący James, zbijając kuzynkę z pantałyku.
    -Niby skąd? -zapytała dziewczyna, ale po chwili coś jej przyszło do głowy. Zastanowiła się przez chwilę i stwierdziła, że to wszystko może mieć sens.
    -Ziemia do siostry -Teddy zaczął machać dziewczynie ręką przed twarzą, ale ona go zignorowała i wstała.
    -Jestem, jestem. Żyję, oddycham, tylko mi tu tą łapą nie machaj -powiedziała dziewczyna, po czym zwróciła się do Lily i Rose -Do zobaczenia na treningu -zniknęła za portretem Grubej Damy, a jej kuzyn zrozumiał, że Elena musiała wpaść na jakiś trop. Tylko jaki?
    -Ona jest niemożliwa -Teddy pokiwał głową wyrażając swoją dezaprobatę w stosunku do zachowania siostry. Sam pożegnał przyjaciół i poszedł do swojego dormitorium, żeby trochę się zdrzemnąć. James natomiast zmierzał na obiad, ale nie miał zamiaru nic jeść. Po raz kolejny rozmyślał nad tym, co mogło doprowadzić Albusa do tego stanu. Musiał być jakiś haczyk, coś czego nikt nie mógł zauważyć. Przez swoją nieuwagę co chwilę na kogoś wpadał, ale nawet nie kłopotał się, żeby przepraszać. Zarobił też szlaban od Nevilla, któremu niechcący wytrącił z ręki doniczkę z mandragorą, która skorzystała z okazji i wrzeszcząc uciekła przez drzwi wejściowe. Lily, która razem z Rose szły za nim uderzyła się w czoło widząc jego zachowanie. Rozumiała, że może być przybity, ale mógłby patrzeć gdzie idzie. Dziewczyny nie musiały interweniować, dopóki chłopak przez pomyłkę zamiast do Wielkiej Sali, trafił do damskiej toalety. Swoją drogą, niezła akcja, kiedy zirytowane Krukonki goniły go po całej szkole nazywając "zbokiem".


    Violet siedziała nieruchomo w pokoju wspólnym Ślizgonów. Jak zwykle. Sama. Wszyscy już dawno spali, ponieważ było bardzo późno. Sumienie nie pozwalało jej zasnąć. Śmieszne. Jak ktoś taki jak ona, może posiadać sumienie? A jednak może. Violet nie zawsze była zimna jak lód i twarda jak skała. Wszystkim się zdawało, że nie posiada uczuć i nie wierzy w ich istnienie. Czy jednak człowiek bez uczuć potrafi kochać? Zdecydowanie nie. A ona kochała. Była zakochana w Jasperze. Tak szczerze, nie oszukiwała. Nie tym razem. I chociaż była mistrzynią kamuflażu... tak, mistrzynią, ponieważ przez tyle lat udawało jej się ukrywać uczucia, aż w końcu osiągnęła to, o co jej chodziło- wszyscy myśleli, że jest w pełni niezależna... mimo wszystko wiedziała, że Jasper ją kocha, że mu na niej zależy. To było wspaniałe uczucie.
    Dlatego też miała wyrzuty sumienia. Chciała usunąć Lily Potter ze szkoły za wszelką cenę. Ale nie planowała w to wciągać Albusa! Jej brata... co prawda jego też nie lubiła, ale nie chciała go zabijać. Wszystko powinno pójść zgodnie z planem, a błędy są niedopuszczalne. Teraz jest już za późno i wygląda na to, że Albus umrze. Ojciec Jaspera nawet gdyby bardzo chciał to się nie wyrobi. Co się stanie, jeśli udowodnią jej winę? Tego nie wie. Gdyby była dorosła pewnie by skończyła w Azkabanie. Śmierciożercy byli dobrze znani Violet, w jej żyłach płynie ich krew. Krew zabijania, żądzy i wściekłości. W tak młodym wieku potrafi się posunąć to strasznych rzeczy...jednak ona NIE BYŁA śmierciożercą. Miała ogromne wyrzuty sumienia i gdyby mogła cofnęłaby czas...
    Gdy tak rozmyślała, nawet nie zauważyła kiedy osunęła się na zieloną kanapę i usnęła.

    Ku swojemu zdziwieniu obudziła się w swoim darmitorium, w SWOIM łóżku. Czyżby lunatykowała? Hm, nie. Z pewnością nie. Usiadła na łóżku i jej dłoń strąciła na podłogę karteczkę, zgiętą w pół. Violet ją podniosła i przeczytała co było na niej napisane, charakterystycznym pochylonym pismem. Słodko spałaś, jednak lepiej Ci będzie we własnym łóżku. J. ;* 
    Viola się uśmiechnęła. Gdyby przy jego ojcu nie powiedziała, że jest jego dziewczyną do niczego by między nimi nie doszło. Albo doszłoby za późno.
    Zobaczyła, że wszystkie łóżka są puste. Która godzina?
    -Hej, Violet!- Do dormitorium weszła Angelica, znana Violi Ślizgonka, która zawsze przynosiła najświeższe plotki ze szkoły. Chcesz się dowiedzieć czegoś o jakimś uczniu z Hogwartu? Śmiało! Pogadaj z Angelicą! Ona ci wszystko załatwi!
    -Siema Angela, co jest?
    Angelica miała karmelowe proste włosy i zielone oczy. Cera też nie była taka zła. Gdyby jeszcze miała takiego wpływowego ojca jak Violet, to mogła by uchodzić za jej konkurencję.
    -Dean kazał mi przekazać, że razem z całą drużyną quidditcha idziecie na stadion, ponieważ Gryfoni mają tam trening- powiedziała szybko. Violet musiała bardzo skupić się na tym co mówi, bo nie mogła jej po prostu zrozumieć.
    -Przekaż mu, że zaraz będę.
    -Czekają na dziedzińcu- powiedziała i wyszła.
    Violet zastanowiła się chwilę.
    Super. Rewelacja. Nie mam pojęcia jak ja teraz spojrzę im oczy...


    Na stadion zaczynała się powoli schodzić cała drużyna Gryffindoru. Gabriela, nowa kapitanka pilnowała, aby nikt się nie spóźnił, ponieważ jeśli chcieli jeszcze zdobyć puchar musieli ostro trenować. Na szczęście nabór szybko się zakończył i wybrani zostali nowi lub też zastępczy zawodnicy. Dziwnym trafem to Lily Potter została szukającą, ale niektórzy twierdzili, że to po prostu rodzinne. Być może.
    -Cześć i czołem –przywitała się ze swoją drużyną z szerokim uśmiechem goszczącym na twarzy. W fiołkowych oczach zauważyli dziwny błysk, zupełnie jakby miała jakiś złowieszczy plan jak doprowadzić ich umiejętności do perfekcji poprzez morderczy trening.
    -Dobry –burknęła jedna osoba, natomiast reszta kiwnęła głowami, na znak, że jeszcze nie śpią. Niezbyt dobry początek, ale trudno.
    -Zarezerwowałam na dzisiaj boisko, bo musimy w końcu trochę poćwiczyć. Sezon niedługo się zacznie, a my mieliśmy sporo problemów, ale na szczęście w końcu mamy drużynę w pełnym składzie. Mam obmyślony świetny program –powiedziała krzepkim tonem, starając się zachęcić znajomych do jakiejkolwiek współpracy. Chyba się udało, bo zaczęli rozmawiać z dziewczyną. Oczywiście, była ona świadoma, że ich pałkarz znajduje się w szpitalu, ale nie interesowało jej to akurat w tym momencie. Na boisku powinni porzucić wszystkie uczucia, poza miłością do quidditcha.
    -Pamiętajcie, że jak zawsze pierwszy mecz gramy ze Ślizgonami. Musimy ich zmieść w pył, niech nie będzie co zbierać –powiedział James, a wszyscy się uśmiechnęli pod nosami na myśl, że cień dawnego huncwota wrócił choć na chwilę.
    -Co ty tam chłopczyku mówisz? –zapytał pełen kpiny głos. Na boisko wtargnęła drużyna Ślizgonów w pełnym składzie. Zupełnie jak na zawołanie.
    -Że nie będzie co po was zmiatać, mugolu- odpowiedział Potter ze stoickim spokojem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a Dean uczynił tak samo. Patrzyli się na siebie tak, że gdyby spojrzenia mogły zabijać już dawno byliby martwi.
    -Mugolami to można ewentualnie nazwać twoją szlamowatą rodzinę, chłopczyku –dodał jakiś chłopak, uczeń trzeciego roku, który stanął obok Ślizgońskiego kapitana. James zacisnął pięści, ale o dziwo się nie odezwał. Za to Rose nie miała zamiaru trzymać języka za zębami.
    -Zamknij z łaski swojej swoją brzydką twarz i nie wtrącaj się, jeżeli bardziej inteligentni od ciebie rozmawiają, bo możesz zrobić z siebie większego idiotę niż jesteś -warknęła w jego stronę. Chłopak był zdecydowanie zmieszany, że pierwszoklasistka się mu odcięła. Nieźle...
    -Łasiczki coś o tym wiedzą, prawda? -tym razem Dean przesadził. Już na dobre zaczęła się kłótnia o to, kto nie powinien nic mówić. Następnie przeszło do zwyczajowego przekrzykiwania się, która drużyna jest lepsza, która gorsza, a którą ogólnie powinno się wykluczyć z rywalizacji o puchar. Dalej zeszło na tematy o urodzie, a także o tym, kto nie potrafi się odciąć.
    -O tak, masz rację -powiedziała Lily do Gabrieli, kiedy ta stwierdziła, że skoro Ślizgoni nie potrafią grać, chcą się od nich czegoś nauczyć.
    -Ależ spokojnie, nawet jeżeli my nie potrafimy grać to wyobraźcie sobie na jak niskim poziomie wy jesteście, skoro jesteście gorsi od nas -odpowiedziała czarnowłosa dziewczyna ze Slytherinu. Punkt dla niej, wygrali tę rundę.
    Kiedy drużyny dalej się tak sprzeczały Elena zauważyła, że Violet trzyma się trochę na uboczu swojej grupy zupełnie nic nie mówiąc. Ona jeszcze ani razu nie zabrała głosu, a zawsze jako pierwsza zaczynała takie kłótnie. Z resztą nie wyglądała na zadowoloną z życia. Wyglądała, jakby czegoś żałowała... jakby coś nie dawało jej spokoju. Ciemnowłosa w jednym momencie zyskała pewność, że to wina jej przyjaciółki. Podbiegła do niej i odciągnęła od grupki, która dalej nie dawała za wygraną. Spojrzała na zaskoczoną dziewczynę i powiedziała szeptem:
    -Wiesz coś o tym, co się stało Albusowi.

    ~*~
    Ta dam! 
    Na blogu o Lily, jest mało Lily, ale cicho...
    Co tam u was robaczki? ;3 Bardzo was przepraszamy, za opóźnienia związane ze wstawieniem tego rozdziału, jednak robimy co w naszej mocy. Każda z nas ma mało czasu lecz mamy nadzieję, że nam wybaczycie :)
    Przepraszamy za wszystkie błędy, które wystąpiły i których nie dostrzegłyśmy. 
    Zapewniam was, że cały pierwszy sezon mamy zaplanowany i tego bloga będziecie mogli przeczytać od początku do końca ;3 Po prostu mamy zapłon, jeśli chodzi o pisanie rozdziałów...ale już was chyba przyzwyczaiłyśmy xD
    Dzięki za przeczytanie, jak możecie to zostawicie koma :P
    Pozdro, Inna ;*

6 komentarzy:

  1. Hmm... coś mi się tak zdaje że dawno nie komentowałam(?) :D
    Heh, cóż rozdział wprost wspaniały! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. *.* Rozdział boski. Niesamowity!
    Biedny Albus. :c Tak mi go szkoda. <3
    Czekam na następny rozdział.
    Sorki, że tak późno komentuję.
    NMBZT! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie pierwszy rozdział http://my-version-of-sw.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Połączyć szkołę z zabawą? Da się zrobić!
    W LA College wszystko jest możliwe!
    Poznasz tu przyjaciół i nowe miłości. Możliwe, że będę one na całe życie.
    Chodź na wykłady i zdobywaj wymarzone wykształcenie.
    Jednak pamiętaj, że LA College jest tylko dla zdecydowanych.
    Jeśli nie wiesz kim jesteś i kim chcesz być to niestety Ci podziękujemy.
    Wyrusz na plażę, do kina, do centrum handlowego, a nawet do spożywczaka.
    Los Angeles jest pełne ciekawych zakątków, wystarczy tylko chcieć je odkryć.

    Dołącz do nas -> http://londonschoolgrupowy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniałe! Kiedy następny?? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę złapać Zawirowaną na GG i omówimy szczegóły :) Obie jesteśmy w III gimn. i mamy dużo nauki z nadchodzącymi egzaminami, jednak zrobimy co w naszej mocy :)

      Usuń